Relacja Tomka z Harpaganu
Tomek Hirsz brał udział w ekstremalnym rajdzie HARPAGAN. Poniżej relacja Tomasza z udziału w rajdzie. Zapraszamy do przeczytania.
W trasę wyruszyliśmy o godz. 7:30 z bazy w miejscowości Czarna Woda, niedaleko Wdzydz Kaszubskich. Trasa licząca 8 punktów kontrolnych o łącznej długości 50 km. Zbiórka na starcie, wręczenie map i ruszamy. Pierwszy etap jak zawsze łatwy, na zachętę, ok. 4 km. W miare łatwego leśnego terenu. Przejście tego etapu zajęło nam ok. 50 min. Drugi Etap to już początek schodów: mało szlaków, bagniste tereny i przeprawa przez pierwszą rzekę, most znajdował się ok. 1,5 km od miejsca w którym się znajdowałem. Przy tak trudnym 50 km marszu nawet 100 metrów to dużo. Kawałek dalej leżało przewrócone drzewo po którym dało się przejść na drugą stronę, niektórzy przeszli, niektórzy wpadli do wody a inni nadrabiali kilometry szukając mostu. Ja wolałem podwinąć nogawki, przerzucić buty na druga stronę i spokojnie przejść wodą która sięgała zaledwie do kolan.
Na drugim punkcie kontrolnym pierwszy krotki odpoczynek, czekoladowy snickers, łyk wody i 7 km do trzeciego punktu.
Po drodze kolejna rzeka, tym razem nawet drzewa nie było, most daleko, trzeba było się trochę rozebrać. Woda w rzece jak to w kwietniu….lodowata, co przy zmęczonych 15 kilometrową wędrówką nogach nie było zbyt przyjemne, zwłaszcza jeśli trzeba się trzy razy cofać przez wodę aby przenieść suche ciuchy i ekwipunek. W końcu wychodzę z wody, wycieram się koszulką która miałem ubrać w drodze powrotnej…..już jej nie założyłem. Po kolejnych kilometrach w lesie pojawia się pierwszy kryzys, ścięgna zaczynają dawać się we znaki, pobyt w lodowatej wodzie tez zrobił już swoje. Pojawiają się pierwsze pęcherze na stopach i pytanie które zadaję sobie co roku….po co?
Po dotarciu do trzeciego punktu kontrolnego kryzys mija, spotyka się innych uczestników, bardziej lub mniej żywych, uzupełnia węglowodany, wodę i obmyśla trasę na dotarcie do kolejnego punktu.
Punkt czwarty, najbardziej oddalony od bazy. Punkt kontrolny to tylko malutki namiocik w środku lasu oznaczony na mapie kołem o promieniu 500 metrów. Uwierzcie mi…nie trudno przegapić i maszerować 10 km w złą stronę. Punkt czwarty znajdował się na mapie dokladnie pośrodku niczego. Żadnych punktów orientacyjnych, rzek,mało szlaków. Trzeba było zaufać kompasowi i ufać mu przez najbliższe 8 km. Zmęczenie zaczyna przeszkadzać, coraz częściej robie się głodny, na tym etapie spotkałem jednak cos co mnie zmotywowało…grupę ok. 5 osób wyglądających jakby dopiero zaczynali rajd, w wieku ok…..70 lat. Taki widok naprawde motywuje.
Okazało się że czwarty punkt wygladał tak strasznie tylko na mapie, kompas zdał egzamin.
Jest godz. 15:00. 7,5 godz. Marszu, ok. 20 kilometrów w nogach, prawie połowa .
Po dotarciu do punktu, pierwszy dłuższy odpoczynek, snickers, woda,kanapka i konserwa. Będąc w środku lasu , przy takim wysiłku nawet suchy chleb smakuje niesamowicie, co dopiero konserwa…..
Siły i motywacja nieco wróciły po zastrzyku ze snickersa. Kolejne punkty już tylko przybliżają mnie do bazy. Koniec ok. 10 minutowego odpoczynku. Trzeba się pozbierac i jakoś wstać. Próba podniesienia się po nawet krótkiej chwili siedzenia, po 20 km marszu
Jest bardzo, bardzo bolesna i nieprzyjemna. Zanim znowu rozchodzę obolałe nogi mija ok. 30 min. Patrząc na mapę, punkt 5 wydaje się jednym z łatwiejszych, położony przy torach kolejowych nie miał sprawiać problemów z odnalezieniem go. Niestety sprawiał. Znalezienie go zabrało nieco czasu i sil, czas można nadrobić…siły nie bardzo. Staram się nie myśleć o obolałych nogach ale każda niezauważona nierównośc na drodze bardzo skutecznie mi o nich przypomina. Po ok. .6 km spotykam innych uczestnikow którzy błądzą gdzies przy torach, tak jak ja, szukając 5 punktu. Pociesza mnie fakt że większośc z nich wygląda gorzej ode mnie . Po kilkunastu minutach ktoś w końcu zauważył namiocik. Punkt 5 zaliczony. Kolejny 10- minutowy odpoczynek, odżywcza konserwa,kanapka i woda. Powoli kończy się jedzenie. Do bazy tylko ok. 20 km Myslę o moich kompanach z czwartego etapu starszych ode mnie o ok. 40 lat. Pewnie są już w domu albo Ida jeszcze raz .
Do kolejnego punktu niby niewiele, ok. 6 km, patrzę na mapę….znowu rzeka.
Nie zapomnę faceta który na punkcie kontrolnym zapytał kogos z obsługi czy most zaznaczony na mapie na pewno jeszcze tam jest….CHYBA TAK….mostu nie było.
Przed rzeką resztki spróchniałego drzewa które lata temu chyba były mostem i kilku wkurzonych uczestników. Ci najbardziej wkurzenie poszli szuka innego mostu…mnie ciężko wkurzyć. Woda ttym razem sięgała już do okolic żeber, była lodowata, kamieniste dno dodatkowo charatało mi pęcherze na stopach. Na chwile dołączyłem do grona wkurzonych. Po przeniesieniu odzieży i ekwipunku byłem już naprawdę zmęczony, obolały i zmarznięty. Znowu trzeba było się wycierać, ubrać i co najgorsze rozruszać wychłodzone nogi.
Po zaliczeniu 6 punktu spojrzałem na zegarek. Olśniło mnie ze kończy się czas. Do końca 2 punkty, ok. 14 km. Zostało mi 1,5 godziny czasu. Nawet bedąc wypoczętym i w świetnej formie nie miałbym zbyt dużych szans. Nie było sensu zdobywac na silę 7 punktu. Teraz głównym celem było dotarcie do bazy, ósmego punktu. Do końca ok. 3 godziny marszu, byłem już wyczerpany, starałem się obmyśleć jak najkrótszą trasę którę i tak musiałem kilka razy zmieniać po drodze. Ostatni etap marszu przypominał raczej nauke chodzenie…raz jedna noga, raz druga….byle się nie przewrócić. Przypomnialy mi się slowa mojej dziewczyny które powiedziała na starcie oglądając mapę…..Do ósmego punktu to już pobiegnę…niesamowicie ambitna dziewczyna ile bym dał żeby móc teraz biegać
Zaczęło się już ściemniać. Ok. godz. 21 pojawiło się miasto,ludzie,latarnie i przemile uczucie że nie muszę już wracać do tego przeklętego lasu. Ostatnie dwa kilometry dłużyły się w nieskończoność, mieszkańcy Czarnej Wody których mijaliśmy patrzyli na nas ze współczuciem,pocieszali….to dodawało sił.
Ostatnie metry,szkoła,cywilizacja i słowa które po każdym rajdzie powtarzam…Nigdy więcej…..Przynajmniej do następnego rajdu